Mija trzydzieści lat gospodarki wolnorynkowej w Polsce. W tym czasie nasza rzeczywistość zmieniła się nie do poznania. O aspektach i efektywności tych zmian pisane są książki i toczone debaty. W tym artykule rzucimy okiem na postawy pracownicze.

Pierwsze polskie przemiany gospodarcze ujawniły dwie postawy. Pierwsza z nich to rodzaj bezradności. „Powinni nam dać” – ta wypowiedź ilustruje ją najlepiej. Postawa ta, często nazywana roszczeniową, jest oparta o przekonanie, że istnieje jakaś zasada, która nakazuje, aby każdemu wiodło się dobrze. Postawie tej towarzyszyło oczekiwanie na zmianę sytuacji a nie aktywne jej kształtowanie. To postawa bierna, ponieważ nie ma w niej miejsca na aktywność własną opartą o myśl „otrzymam tyle, ile wypracuję” – charakteryzującą drugą, dominującą postawę w tamtych czasach. Miliony ludzi założyło wtedy działalność gospodarczą, głównie handlową. Często byli to ludzie bardzo młodzi. Część z tej grupy stanowi dzisiaj elitę przedsiębiorczości prywatnej w Polsce.

Tak więc startowaliśmy z dwoma postawami: pokoleniem PRL (bezradnym, biernym i zagubionym) oraz dynamicznymi przedsiębiorcami ograniczonych jedynie brakiem kapitału.

W miarę upływu lat i pojawiania się w Polsce zachodnich firm pojawili się yuppie. Nie otwierali oni swoich firm. Swoją przyszłość opierali o karierę w korporacji. Pracowali ciężko na swój sukces. To oni w organizacjach tworzyli kult wyniku i osiągnięć. Wielu z nich dzisiaj zajmuje bardzo wysokie stanowiska.
Kolejne pokolenie pracowników, milenialsi, to ludzie rewolucji cyfrowej. Są znacznie bardziej mobilni niż ich poprzednicy. Wychowali się w wolnym rynku. Dobrze wykształceni, często też przeceniają swoje umiejętności. Mogą, ale nie muszą. Oczekują ułatwiania im życia.
Dziś powoli do przedsiębiorstw wkracza generacja Z – ludzie, dla których świat był zawsze cyfrowy, którym bycie online potrzebne jest do normalnego funkcjonowania. Jednocześnie to ludzie, o których się mówi, że przez całe swoje życie zmienią pracę nawet i 20 razy.

Co ciekawe, postawa „zrobię swoje i chcę mieć to z głowy” jest postawą uniwersalną – niezależną od pokoleń. Różna jest jednak w tych pokoleniach jej interpretacja. W pierwszych latach wolnego rynku była to postawa mało popularna, bo albo ktoś chciał robić jak najwięcej, albo zgoła nic. Ta ostatnia postawa, w miarę rozwoju metod zarządzania, stawała się w przedsiębiorstwach coraz rzadsza. Zastąpiło ją właśnie tytułowe „zrobię swoje”. Warto odnotować, że równolegle zmieniało się podejście menedżerów do tej postawy. W latach karier w korporacjach i burzliwego rozwoju biznesu postawa ta była nieco pogardliwie nazywana podejściem urzędniczym. Z czasem liczba osób przychodząca do pracy bez wielkiej chęci angażowania się w sukces firmy zaczęła rosnąć.

Dziś można zaryzykować twierdzenie, że jest to najliczniej reprezentowana postawa zawodowa. Ludzie wcale tego nie kryją, że do pracy chcą przyjść, wykonać swoje zadania i resztę dnia poświęcić na swoje własne sprawy. A w związku ze wzrastającą zamożnością społeczeństwa nie brakuje pomysłów na zagospodarowanie czasu poza pracą. I nie ma znaczenia, czy to spędzenie reszty dnia przed komputerem, czy realizowanie swoich pasji, czy też czas na samorozwój. Dobrze widoczne dzisiaj trendy skracania tygodnia pracy oraz wykorzystywania pracy zdalnej, są odpowiedzią na tę potrzebę.

Śmiało można zaryzykować twierdzenie, że dziś nie ma innego wyjścia, jak tylko tę postawę. Ale czy to oznacza spadek wydajności lub gorsze wyniki przedsiębiorstwa? Wcale nie. Oznacza tylko konieczność doskonalenia zarządzania. Menedżer z lat 90-tych, który mawiał do podwładnych „jesteś tak dobry, jak twój ostatni wynik” i w ten sposób skutecznie motywował ich do dodatkowego wysiłku, jest dziś reliktem przeszłości.  Dzisiaj pracownicy nie boją się bezrobocia. Z łatwością zmieniają pracę. Wynagrodzenie jest dla nich ważne i ich oczekiwania w tym zakresie są bardzo wysokie. Ale też wynagrodzenie nie załatwia wszystkiego. Liczą się również warunki pracy. Jednym z nich jest zgoda na omawianą postawę. Oczywiście nikt tego nie mówi wprost. Pracownik jednak już po miesiącu pracy doskonale wie, czy w organizacji ta postawa jest tolerowana. Menedżer też wie, na co może liczyć ze strony tego pracownika: zaangażowanie w rozwiązywanie problemów, czy raczej wyłączony telefon po pracy.

Ciekawe, kiedy temat tej postawy zacznie wypływać na rozmowach rekrutacyjnych. Kiedy kandydaci zaczną mówić „Nie zamierzam brać odpowiedzialności za nic więcej, jak tylko to, co mi przydzielono, a po pracy chcę mieć spokój.” Wygląda na to, że rzecz jest tylko kwestią czasu.

Autorem artykułu jest Krzysztof Gwozdek, Trener i Konsultant PROFES.